100 lat humoru na WGIK

Szanowni Państwo,
w trakcie 100-lat istnienia naszego Wydziału było wiele zabawnych historii, dotyczących zarówno naszych pracowników, jak i studenckiego życia.

Zapraszamy do przeczytania anegdot i śmiesznych historyjek z życia geodezyjnego.
Jak wiemy specyfiką naszego zawodu jest  dosadny geodezyjnego humoru. Chcielibyśmy go zatem zachować, starając się przy tym nie przekroczyć zasad dobrego smaku i umiaru, który przystoi zachować z racji tak zacnego Jubileuszu.
Mamy nadzieję, że nam się to uda.
A jeżeli przypadkiem... ktoś z Państwa poczuje, że chce się z nami podzielić jakąś zabawną historią związaną z Wydziałem, to bardzo prosimy o przesłanie jej za pośrednictwem formularza w ramach akcji „Podziel się”.
Życzymy dużo śmiechu.

Woźny                                                                                                                                            
W jednej z sal wykładowych w Gmachu Głównym Politechniki Warszawskiej, trwa właśnie przerwa pomiędzy wykładami. Młodzi adepci geodezji toczą burzliwe dyskusje, w sali panuje gwar. Nagle wchodzi starszy posiwiały Pan ubrany w granatowy drelichowy fartuch z beretem na głowie założonym na bakier. Nie mówiąc nic zabiera się do wycierania kredowej tablicy, co nie wzbudza żadnej reakcji, ponieważ studenci biorą go za woźnego, który przyszedł pewnie przygotować salę do kolejnego wykładu. Po skończeniu pracy starszy Pan się odwraca, zapada cisza, po czym mówi do studentów: - Nazywam się Stefan Hausbrandt i poprowadzę dla Państwa wykład z rachunku wyrównawczego. Studenci jeszcze nie wiedzą, że to ten słynny profesor Hausbrandt.

Zero                                                                                                                                        
W trakcie zajęć ćwiczeniowych z analizy matematycznej prowadzonych przez profesora Bogusława Gdowskiego student geodezji poci się przy tablicy rozwiązując skomplikowaną całkę. Zapisał rozwiązaniem całą tablicę i właśnie finiszuje. Z zadowoleniem i ulgą, że dał radę mówi do profesora: - Wynik wynosi zero. Profesor podnosi wzrok, mierzy nim studenta po czym odpowiada: - Zero, to Pan jest.

Ocena scalona                                                                                                                           
Dwóch studentów spóźnionych na ogłoszenie wyników egzaminu z analizy matematycznej, przychodzi do profesora Bogusława Gdowskiego i pytają o jego rezultat. Profesor szuka wyników i odpowiada: - Uzyskali Panowie ocenę dobrą. Studenci nie kryją swojej radości, ponieważ zdawali egzamin już kolejny raz. Podają indeksy do wpisu, profesor wpisuje oceny i oddaje indeksy. Studenci biorą indeksy i wychodząc zerkają do nich, po czym stają jak wryci, ponieważ w indeksach obaj mają oceny niedostateczne. Pytają profesora dlaczego, mają takie oceny skoro profesor oznajmił, że egzamin zdali. Na co on odpowiada: - Panowie spokojnie, wszystko się zgadza, ta czwórka jest przecież na spółkę.

Nos i …                                                                                                                                        
Profesor Czesław Kamela znany był z faktu posiadania wydatnego nosa i znakomitego poczucia humoru. On, wtedy jeszcze kawaler, przyjaźnił się z profesorem Tadeuszem Lazzarinim i jego małżonką Ireną. W wolnych chwilach, z innymi pracownikami Wydziału oddawali się wspólnej pasji, którą była turystyka górska. W trakcie jeden z górskich eskapad zatrzymali się w jednym ze schronisk. W górach jak to w górach, warunki są spartańskie i wszyscy zostają zakwaterowani w jednym pomieszczeniu. Profesor Kamela, prawdopodobnie z powodu długiej i wyczerpującej wędrówki postanawia zmienić garderobę. W tej chwili do pomieszczenia, w którym się rozbiera wchodzi profesorowa Lazzariniowa. Konsternacja, ponieważ profesor stoi przed nią, jak go Pan Bóg stworzył. Nie tracąc jednak rezonu mówi: - Jak widzisz Irenko, to jednak nie prawda, że jak ktoś ma duży nos, to ma duże …

Świetna kondycja
Z okazji któreś z inauguracji roku akademickiego prof. Piotr Skłodowski pojawia się na uroczystości jako emerytowany pracownik i były dziekan Wydziału Geodezji i Kartografii. Jeden z jego dawnych podwładnych widząc profesora kurtuazyjnie wita go, mówiąc doń: - Panie Profesorze, miło Pana widzieć. Podając rękę na powitanie i dostrzegając świetną kondycję profesora, widoczną na pierwszy rzut oka, dodaje: - Świetnie się Pan trzyma. Na to profesor z szerokim uśmiechem odpowiada: - Gorzej będzie, jak się puszczę.

Bezbłędny pomiar                                                                                                                             
W kręgu pracowników Wydziału Geodezji i Kartografii, krąży opowieść o rzekomej rozmowie dwóch słynnych jego profesorów: Edwarda Warchałowskiego i Stefana Hausbrandta na temat wyrównania obserwacji geodezyjnych. Obaj będący wybitnymi specjalistami w dziedzinie rachunku wyrównawczego, toczyli kiedyś zażartą dyskusję na temat jakiegoś zagadnienia w tej materii. W końcu prof. Warchałowski, który odebrał solidne wykształcenie jeszcze w carskiej Rosji, rzekł w podsumowaniu wywodów: - W ogóle to wyrównanie obserwacji byłby niepotrzebne, gdyby je mierzyć bezbłędnie.

Gra słów                                                                                                                                   
Jeden ze studentów udał się na egzamin z kartografii matematycznej. Byłą to jego druga część w formie ustnej, w której rolę egzaminatora pełnił profesor Jan Panasiuk. Problem w tym, że student ten nigdy nie widział na oczy profesora, gdyż nie był nigdy na jego wykładach, a pierwszą pisemną część egzaminu poprowadził ktoś z jego współpracowników. Na pytanie o nazwisko egzaminatora usłyszał od swoich kolegów: - To Panasiuk. W ustalonym terminie egzaminu wszedł do Zakładu Kartografii, gdzie powitał go ktoś z pracowników pytaniem kogo poszukuje. Student z zadowoleniem, iż zna nazwisko odparł z uśmiechem: - Szukam Pana Asiuka.

Irena                                                                                                                                       
W każdym chyba gronie jest zawsze osoba, którą zwykło się nazywać duszą towarzystwa. W powojennej historii Wydziału Geodezji i Kartografii taką postacią była małżonka profesora Tadeusza Lazzariniego, Irena. Choć nie była pracownikiem Wydziału, w ich gronie była jak przyprawa nadająca potrawom wykwintny smak. W trakcie jednej z geodezyjnych przyjęć, których było sporo z racji znanego zamiłowania geodetów do zabawy, jeden z asystentów zgodnie z zasadami savoir vivre prezentując Jej ulubione trunki pyta: - Pani Profesorowo, to co dziś pijemy wino czy koniak. Na to Pani Irena, z widoczny błyskiem humoru w oczach i w nadziei na dalszy ciąg zabawy, odpowiada: - Najpierw winko.

Noga  
Na praktycznych zajęciach ćwiczeniowych z podstaw geodezji jedna ze studentek poci się przy statywie, zwanym niegdyś także trójnogiem, próbując scentrować nad punktem osnowy ustawiony na nim teodolit. Asystentka Iwona Jankowska prowadząca zajęcia spieszy z pomocą i widząc przyczyny problemu zwraca się do studentki w słowach: - Proszę podnieść nogę, będzie Pani łatwiej (mając na myśli nogę statywu...). Na to studentka nie odrywając wzroku od okularu pionownika optycznego podnosi nogę... ale własną.

Szpileczki                                                                                                                                  
Profesor Gdowski, słynny matematyk, w społeczności studentów geodezji znany był ze swojego oryginalnego stosunku do płci pięknej. Wydawać się może, że nie lubił przyszłych geodetek. Sedno tej relacji tkwiło jednak w fakcie, iż szukał on podobno wśród nich kandydatki na żonę dla swego syna, o czym wielokrotnie wspominał, a był przy tym wymagający. Kiedyś na zajęciach opowiedział traumatyczną historię, która spotkała go tuż przed spotkaniem. Idąc właśnie na te zajęcia wchodząc już niemal do sali, usłyszał za sobą wyraźny odgłos drobniutkich, acz spiesznych kroczków. Pomyślał sobie, że to jakaś kobitka w szpileczkach, jak to określił. Pewnie mając nadzieję, że znajdzie w końcu synową, odwrócił się za siebie i z jękiem zawodu zamruczał do siebie pod nosem: - Phi, to tylko … w kowbojkach. W środku zdania padło nazwisko studenta. Swoją drogą to ciekawe, czy profesor znalazł w końcu pretendentkę na swoją synową?

Modnisia                                                                                                                                   
W trakcie zaliczenia praktyk z geodezyjnych pomiarów szczegółowych w Grybowie, które w ostatnim dniu wydłużyły się już niemal do północy, właśnie rozważny był dobór sprzętu zapewniający wymaganą dokładność pomiaru jakieś obserwacji geodezyjnej. Jeden z asystentów nie uzyskując poprawnej odpowiedzi od kilku osób, próbując naprowadzić studentów na poprawną odpowiedź i chcąc nieco rozluźnić zestresowanych praktykantów skierował do kolejnej osoby sformułowane nieoficjalnie pytanie: - Jak by Pani miała pieniądze, to co by Pani kupiła? Odpowiedź była błyskawiczna, błyskotliwa i równie nieoficjalna: - Jakąś fajną kieckę. Efekt tej odpowiedzi okazał się piorunujący, ponieważ zanoszący się ze śmiechu pracownicy nie byli w stanie kontynuować zaliczenia, które studenci mimo to uzyskali.

Przedmówca                                                                                                                                  
Do Grybowa, w którym dobiegają końcowi właśnie praktyki z geodezji wyższej przyjechał na wypoczynek profesor Kazimierz Czarnecki. Wyraził chęć udziału w zaliczeniach praktyk. Jedna z grup egzaminowana przez Pana Profesora dostaje trudne pytanie.  Wskazywane kolejne osoby milczą nie znając odpowiedzi. W końcu pytanie przekierowane zostaje do ostatniego ze studentów, który nawiązując do treści wcześniejszych „niemych” odpowiedzi ku wściekłości odpytującego, żartobliwie i nonszalancko udziela odpowiedzi: - Zgadzam się z przedmówcą.

On                                                                                                                                          
Dr inż. Stanisław Margański znany był z tego, że do studentów zwracał się oryginalny sposób w trzeciej osobie. Również o sobie mówił per „On”, co często budziło w studentach wrażenie, że prowadzi zajęcia w zastępstwie innej osoby. Bywało, że dopiero w połowie semestru studenci orientowali się, że „On” to nikt inny tylko on. Pewnego razu na pierwszych zajęciach, kończąc wyjaśnienia pewnych zagadnień z geodezji wyższej, zadał studentom pytanie: - Czy Oni rozumieją? Jeden ze studentów rozejrzał się po zdezorientowanych twarzach koleżanek i kolegów, po czym odpowiedział z nieukrywanym zadowoleniem: - Nie wiem jak Oni, ale ja tak. Po latach pracy na Wydziale, studenci w uznaniu zasług, nowo powstałemu odwadniającemu rowowi opaskowemu, który miał chronić przed osunięciem ośrodek w Grybowie znajdujący się w sąsiedztwie wysokiej skarpy, nadali imię Rów Margański, w nawiązaniu do tego najgłębszego w Oceanie Spokojnym.

Powitanie                                                                                                                                  
W jednym z akademików, gdzie mieszka geodezyjna brać trwa właśnie okres niedzielnych powrotów z odwiedzin w rodzinnych domach. Strudzeni podróżą studenci, zwyczajowo spotykają się na tak zwanej „korytarzówie”. Jak wskazuje nazwa jest to rodzaj spotkania towarzyskiego, zwanego także imprezą, odbywającego się z reguły na jednym z końców korytarzy. Jak zwykle jest wesoło, jednak nagle ktoś spostrzega, że nie ma jeszcze kolegi noszącego ksywkę „Stefan”. Okazuje się, że Stefan ma za pół godziny wrócić pociągiem. Powstaje spontaniczny pomysł powitania go na Dworcu Centralnym. Szybko dwa kije od szczotek i rola brystolu na rysunek geodezyjny zostają przerobione na transparent z napisem: „Witamy Stefana!”. Kilkunastoosobowa grupa kolegów, która po drodze zdobywa jeszcze w ulicznym klombie bukiet kwiatów wpada na peron by powitać gościa, gdy pociąg właśnie wjeżdża na stację. Pociąg jest pełen pasażerów, a Stefan jest jednym z ostatnich, który opuszcza wagon, w którym podróżował. Na widok witających i transparentu nie kryje radości, po czym mają miejsce powitania „na misia”. Bezcenna jest jednak zasłyszana reakcja jednej z pasażerek, która widząc powitanie mówi z zadowoleniem do drugiej towarzyszki podróży: - Ty, zobacz witają tego gościa, z którym jechałyśmy. A ta druga dodała: - To chyba jakaś szycha. A to był tylko „Stefan”, lecz dla kolegów aż.

Kolory                                                                                                                                          
Na kolokwium z ćwiczeń projektowych z elektronicznych technik pomiarowych prowadzonych przez ówczesnego adiunkta Andrzeja Pachutę (obecnie profesora), jeden ze studentów na pytanie o podział dalmierzy, kompletnie nie znając materii pytania wpada na genialny pomysł zastosowania zasady „piszę co wiem” (którą pomylił chyba z właściwą, lecz odwrotną zasadą „wiem co piszę”) i odpowiada z głowy, czyli z niczego (jak humorystycznie twierdzą niektórzy). Wymienia wśród nich: żółte, zielone i szare, pamiętając kolory prezentowanych na zajęciach instrumentów. Znany z poczucia humoru prowadzący, w hołdzie za inwencję studenta przydziela punkty za odpowiedź wiedząc, że i tak praca nie uzyska zaliczenia. Można sobie wyobrazić studenta, który z radości za uzyskane punkty śpiewa: - Więc chodź, pomaluj mój świat na żółto i na zielono … Kolokwium jednak zrobiło go chyba na szaro.

But
W trakcie jednej z licznych górskich wycieczek profesor Czesław Kamela zwraca się do swoich towarzyszy wędrówki, w osobach profesora Tadeusza Lazzariniego i jego żony Ireny, tymi słowy: - But mnie uwiera. Profesorowa reagując na to zadaje pytanie: - Czesiu, ale który? Uzyskuje tajemniczą odpowiedź: - Nie wiem. Nie zastanawiając się nad tym idą dalej, ale tajemniczość tej odpowiedzi ciągle ciekawiła towarzyszy wędrówki, bo jak można nie wiedzieć, który but ciśnie piechura. Wreszcie w czasie odpoczynku, prof. Kamela zdejmuje plecak, zagląda do niego i wyjmuje z niego zapasowe buty i mówi: - To był prawy.

Moja wina
Profesor Stefan Hausbrandt był kierownikiem Katedry Rachunku Wyrównawczego i Obliczeń Geodezyjnych. Katedra mieściła się w jednym pokoju w tzw. Wylęgarni, znajdującej się po dziś dzień na parterze Gmachu Głównego w sąsiedztwie Dużej Auli. Corocznie można było składać do administracji zapotrzebowanie na remonty, w tym między innymi na malowanie pomieszczeń. A pokój katedry wymagał odnowienia. Profesor, jak to naukowiec, zapomniał złożyć zamówienie na pomalowanie pokoju. Dręczony wyrzutami sumienia zaprosił malarzy i na własny koszt odnowił pokój. Dowiedziawszy się o tym pracownicy chcieli się złożyć na koszty, ale profesor się nie zgodził. Powiedział : - To moja wina.

Kryształowa uczciwość
Profesor Marian Brunon Piasecki znakomity fotogrametra i kierownik Katedry Fotogrametrii zwykł jeździć do pracy tramwajem. Gdy jechał tramwajem i było ciasno, a prawie zawsze było ciasno, i nie mógł dostać się do konduktora albo do kasownika aby skasować bilet, to po wyjściu z tramwaju przerywał bilet i wyrzucał do kosza.

Lamus
Na zajęcia instrumentalne z geodezyjnych pomiarów szczegółowych, odbywające się na skwerze pod Gmachem Fizyki, prowadzone przez asystenta Kamila Nagórskiego wpada spóźniony student studiów zaocznych i pyta: - Gdzie jest ten lamus, z którym mamy zajęcia? W tym momencie z grupy skupionych nad instrumentem osób wychyla się prowadzący i z uśmiechem, dystansem i zimną krwią odpowiada: - Jeśli chodzi o mnie, to tutaj jestem. Mina studenta jest nie do opisania.